środa, 26 marca 2014

"Kim byłbym bez ciebie?" Guillaume Musso

To moje drugie spotkanie z Musso. Jako, że pierwsze było powalające, spodziewałam się podobnych odczuć. Zaczyna się nudnie. Dwudziestoletni paryżanin wyjeżdża do Stanów w celach zarobkowych i językowych. Tam poznaje piękną Gabrielle i zakochuje się w niej bez pamięci. Mdło, nudno, smętnie. Piszą do siebie listy, kontakty stają się coraz rzadsze, on tęskni i cierpi. W końcu umawiają się na spotkanie, jednakże ona nie przychodzi. To doświadczenie zmienia diametralnie Martina i przeradza w twardego gliniarza. On jest taki samotny, taki skrzywdzony, ale jednak dobry chłopak. W tym momencie chciałam rzucać książką o ścianę, ale przypomniałam sobie, że jest z biblioteki. Poza tym zawsze dają im szansę i rzucam po pięćdziesiątej stronie. Dalej wątek kryminalny i to całkiem ciekawy. Archibald McLean to złodziej doskonały. Kradnie tylko cenne, podlegające idealnej ochronie przedmioty, ale nikt nie potrafi go złapać. Martin jest już o krok, ale jednak za daleko. Gdy konfrontuje się z nim twarzą w twarz spryciarz robi gliniarza "w konia" wrzucając do rzeki cenny, przed chwilą skradziony obraz. Oczywiście Martin brnie w zimną wodę, aby ratować... podróbkę... Młody policjant jeszcze nie wie, że ten złodziej nad złodzieje ponownie zbliży go do jego utraconej miłości. Jak? Przeczytajcie! Musicie, bo zakończenie książki powala, kładzie na łopatki, zadziwia, wzrusza i szokuje. Coś w stylu "miłość zwycięża śmierć", ale podane na złotej tacy. Nawet ja przez chwilę uwierzyłam w cuda. I znów zarwałam noc przez Guillaume... Niestety tylko w przenośni ;)


A szkoda, nie? Toż to totalne pisarskie ciacho. Prawie się zakochałam ;)

4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz