Maria Wiernikowska jako korespondentka wojenna nie raz ocierała się o śmierć. Nie obce są jej długie wyprawy, niebezpieczne noce i wysiłek fizyczny. Ale obce są jej kwestie dotyczące religii. Dlatego namówiona przez przyjaciół niechętnie podejmuje decyzję dotyczącą pielgrzymki i wyrusza w drogę do Santiago do Compostela. Podróżuje bez celu, ale sama uznaje, że liczy się droga. A w drodze bywa różnie: czasem słońce, czasem deszcz. Pasjonujące rozmowy, ale też głupie gadanie, od którego kobieta ucieka. Idzie, potem wsiada na rower i wspomina. Maria jest rzeczowa, dosadna, twarda i ironiczna. Ma cięty język, mądre wnioski i jest szczera do bólu. To właśnie bardzo mi się w tej książce podobało, jej wspomnienia są warte przeczytania, a niektóre przemyślenia to istne perełki rodem z mojej głowy, na przykład to o mężczyznach:
"[...] facet musi być dobrze wychowany. I dobrze odgryziony od matki. Teściowa to nie jest problem mężczyzn, tylko kobiet. Mamusia jest najlepsza, bo daje najwięcej, potem kochanka, póki nic nie chce, a dopiero potem żona. Ta zwykle czegoś oczekuje, cholera."
Pomimo świetnego języka, autentyczności i szczerości jestem troszkę rozczarowana. Podróż bez celu, bez wniosków, bez zmian? Po co?
A ta historia z architektem... Czytałam i mówiłam "Maryśka, do jasnej cholery, opamiętaj się! Po co ci to! Przecież on jutro o Tobie zapomni." A mówiłam... Mimo doświadczenia i twardego stąpania po ziemi pani Maria jest po prostu romantyczna:
"Ani się z miłości skarpetek nie pierze, ani nie słucha chrapania, ani nic takiego. Z miłości się usycha, z miłości można pisać listy albo wiersze, i się tęskni jak diabli"
Chociaż nie aż tak bardzo:
" Dobry seks jest jak tango, jak śpiew w chórze, jak marsz w nogę, jak meksykańska fala, jak sztafeta 4XI00. Jest radością spotkania i zgodnego ruchu.
Czy miłość ma z tym wszystkim coś wspólnego?
Jasne, miłość jest owocem seksu. Produktem, jak prąd wytworzonym przez dynamo. Nie widziałaś jak ludzie w nocy świecą?"
Ocena 3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz