Na Dzień Mamy obok kwiatka i kartki dostałam książkę od córki, ale wiadomo, że kupował jej tata, bo ona sama jest za mała. Chciał dobrze i wybrał książkę o miłości, żeby było tematycznie no bo dzień matki. Książka to poradnik, a takowych nie znoszę, na szczęście jest krótka, to może łyknę, gdy będę bardzo się nudzić. Chociaż po opisie na tyle okładki mam dość:
"przestań cierpieć o odkryj miłość",
" zabiegasz i miłość i rozpaczliwie walczysz o jej utrzymanie? Nie rób tego! Mylisz potrzebę z prawdziwym uczuciem. Miłość nie jest zależna od czegokolwiek z zewnątrz. Ty jesteś miłością!"
Chyba jednak tego nie strawię... Przyznam, że jestem trochę wkurzona, bo od stycznia posyłam mężowi linki z książkami, które bym chciała dostać na Dzień kobiet, Walentynki i Dzień Mamy, bo niby kobiety nie mówią wprost o swoich potrzebach, nie? Moje potrzeby czytelnicze wyrażone wprost nie zostają zaspokojone, chociaż na ostatnie urodziny dostałam "Każdy szczyt ma swój Czubaszek".
Potem przyszedł Dzień Dziecka, moja mama chciała mi sprawić przyjemność i kupiła mi cztery... romanse. Czyli gatunek, którego raczej nie czytam. Ale Steel niby można jakoś strawić i może przyda mi się na nudne wieczory na emeryturze.... Ostatni romans o zabójczym tytule "Uwieść grzesznicę" chyba jest dla mnie nie do przejścia, przynajmniej sądząc po opisie:
Książka jest najlepszym prezentem, gdy się wie, co kto lubi... Ja wielokrotnie wygłaszałam opinie, że nie znoszę romansów... Wy wiecie co lubią wasi bliscy? Ja raczej tak :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz